Manhattan tonie. Ulewny deszcz zatrzymuje samochody, przepędza ludzi, budzi niepokój. Do przechodniów, którzy chronią się pod dachem Nowojorskiej Biblioteki Publicznej, próbuje dołączyć bezdomny ze swoim psem. Nieugięty strażnik wyprasza przybysza, wskazując znak z trzema zakazami obowiązującymi w bibliotece: wnoszenia jedzenia, wnoszenia napojów, wprowadzania psów. Publiczna biblioteka okazuje się zamknięta dla części mieszkańców Wielkiego Jabłka. Przynajmniej na razie, bo gdy na ulice miasta wedrze się kilkunastometrowa fala, nikt już nie będzie dzielił wchodzących do biblioteki na lepszych i gorszych obywateli, zakazy przestaną mieć znaczenie. Czy powódź to jedynie katastrofa, czy początek apokalipsy? Roland Emmerich słynący z zamiłowania do efektów specjalnych w swoim widowiskowym filmie pt. Pojutrze pokazuje świat u progu kolejnej epoki lodowcowej. Dla grupy filmowych bohaterów schronieniem przed szalejącymi żywiołami będzie wspaniały budynek miejskiej biblioteki przy nowojorskiej Piątej Alei.
Wypełniona długimi stołami sala głównej czytelni staje się obozem i ambulatorium dla miejskich rozbitków. Jednak gdy deszcz ustaje, a w jego miejsce zaczyna prószyć śnieg, wielu zebranych decyduje się opuścić przyjazne sale biblioteki. Zostanie tylko garstka tych, których Sam (Jake Gyllenhaal), syn znanego klimatologa (Dennis Quaid), zdoła przekonać, że wyjść cało z walki z nadchodzącym śmiertelnym mrozem mogą jedynie, pozostając w bibliotece. Ale jak przetrwać w coraz chłodniejszych pomieszczeniach? Skąd wziąć jedzenie? Trudno uwierzyć filmowej wizji, według której instytucja dysponująca ponad 50-milionowym budżetem − i mówimy o dolarach – udostępnia swoim pracownikom jedynie niewielki pokój socjalny z automatami zamiast porządnej stołówki. Ale czy to ważne, jeśli właśnie zgromadzone w tych automatach przekąski i napoje utrzymają przy życiu naszych bohaterów? Jednak w obliczu drastycznie spadającej temperatury samo jedzenie i najcieplejsze ubrania nie wystarczą. Nie wystarczą nawet izolujące właściwości papieru. Wkrótce bohaterowie trafiają do sali z ogromnym kominkiem, ale aby cieszyć się ciepłem płomieni, trzeba wzniecić ogień. Z mebli? Nie, z książek. Dla miłośników słowa drukowanego wydaje się to niewyobrażalnym barbarzyństwem, w dodatku ma fatalne konotacje historyczne, ale czy faktycznie nie ma sytuacji na tyle ekstremalnej, abyśmy nie zdecydowali się na podobnie desperacki krok? I jak w takiej sytuacji selekcjonować zbiory? W filmie Emmericha dzieła Fryderyka Nietzschego ocaleją, bo pobudzają do emocjonującej debaty, w przeciwieństwie do – budzących co najwyżej grozę − tomów poświęconych prawu podatkowemu. Ocaleje też Biblia Gutenberga (Nowojorska Biblioteka Publiczna naprawdę ma ją w swoich zbiorach!) kurczowo ściskana przez Jeremy’ego (Tom Rooney): Ta Biblia jest pierwszą drukowaną książką. Reprezentuje zaranie wieku rozumu. Dla mnie słowo pisane to największe osiągnięcie ludzkości. (…) Gdy zachodnia cywilizacja się skończy, ocalę przynajmniej jej jedną małą cząstkę.
Zdewastowana, podtopiona, skryta pod lodem biblioteka wciąż jest schronieniem. Na jej półkach czają się setki pretekstów do gorących dyskusji, okazy stanowiące skarby kultury. Biblioteka w tych dramatycznych chwilach jest instytucją publiczną w wielu sensach: otwiera się dla wszystkich, pomaga odnaleźć sens i wiarę, chroni historię ludzkiej myśli.
Oficjalna zapowiedź filmu
Woda wdziera się do Nowego Jorku, mieszkańcy chronią się w bibliotece z bonusem od fanów:)